Trzeci dzień lutego jest co roku, dla nas Sióstr Kapucynek NSJ momentem, kiedy próbujemy zatrzymać się na chwilę, wspominając osobę i życie naszej Założycielki, Sługi Bożej Matki Weroniki Briguglio. To taki nasz zgromadzeniowy Dzień Matki. Dzieje się tak dlatego, ponieważ właśnie 3 lutego 1950 roku, w wieku 80 lat, odchodziła ona do Pana.
Nazywamy ją Matką, bo mimo swej pokory i cichości, potrafiła wiernie i z odwagą słuchać Bożych natchnień i wprowadzać je w życie. Nazywamy ją tak, bo to właśnie tą ubogą i niewykształconą kobietą, Pan Bóg posłużył się, aby dać życie nowemu Zgromadzeniu, znanemu dziś jako Siostry Kapucynki Najświętszego Serca Jezusa – czyli po prostu Nam! Jest naszą Matką, bo całe swoje życie przeżyła KOCHAJĄC. Kochając tak swoje Siostry, które mówiąc o niej zawsze wspominały jej delikatność i serdeczność, jak i dzieci, chorych, ubogich, każdego kogo spotykała i komu niosła pomoc.
Przyszła na świat w Roccalumerze 17 października 1870 roku, jako piąta z sześciorga rodzeństwa. Jej rodzice: Kajetan i Dominika Briguglio ochrzcili ją już w kilka dni po urodzeniu, nadając jej imię: Natala. W rodzinie otrzymała przykład prostej i szczerej pobożności. Mając zaledwie dziesięć lat, dziewczynka poprosiła o specjalną dyspensę aby wstąpić do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego, już w tak młodym wieku miała również swojego spowiednika. Lubiła się modlić, w niedzielę wraz ze swoimi koleżankami chodziła do pobliskiego Allume by uczestniczyć w Eucharystii. Po zakończeniu Mszy Świętej często zatrzymywała się tam, by wraz z innymi dziećmi rozmawiać o Panu Bogu i by wyjaśniać im katechizm.
Jej rodzina nie należała do dobrze sytuowanych. W przypadku Natalii jak i innych dzieci Kajetana i Dominiki Briguglio nie było więc mowy o daniu im dobrego wykształcenia. Natala nauczyła się czytać, potrafiła także podpisać się, czy nakreślić własnoręcznie kilka słów i na tym koniec. Nawet w późniejszym czasie, gdy była już Matką Generalną nowopowstałego Zgromadzenia, w razie potrzeby zwykła była dyktować listy, spisywane każdorazowo przez jej współsiostry. Nie obca była jej też ciężka praca. Już jako dziesięcioletnie dziecko, by wyjść naprzeciw potrzebom materialnym swojej rodziny, pracowała w pobliskiej fabryce włókienniczej.
Wydaje się, że w przypadku naszej Założycielki, powołanie wzrastało wraz z nią i dawało znać o sobie coraz mocniej, w miarę pogłębiania się jej relacji z Bogiem. Pomimo poczynionych już starań, ostatecznie nie wybrała drogi życia kontemplacyjnego, nie wstąpiła ani do Karmelitanek ani do Klarysek z Montevergine. Rozeznając wolę Bożą wraz ze spotkanym w międzyczasie ks. Franciszkiem Marią di Francia (późniejszym Założycielem naszego Zgromadzenia), otrzymując po roku próśb i nalegań zgodę rodziców, wstąpiła 6 maja 1888 roku, do powstałego niedawno w Messynie, w ubogiej dzielnicy Avignone Zgromadzenia, niosącego pomoc żyjącym tam często w nieludzkich warunkach osobom.
To tam, otrzymując imię Weroniki od Dzieciątka Jezus, przeżyła swoje pierwsze dziewięć lat życia zakonnego. Życia pełnego poświęcenia i gotowego by nieść pomoc potrzebującym. Zajmowała się osieroconymi dziećmi, odwiedzała chorych, chodziła po kweście, prosząc o chleb dla ubogich. Ciągle jednak obecne w niej było pragnienie modlitwy i formacji… na które często wobec piętrzących się próśb o pomoc nie było zwyczajnie czasu. Wyczuwała intuicyjnie, że życie zakonne, to nie tylko dzieła i ciągła praca, nawet jeśli ta wykonywana byłaby wyłącznie na chwałę Bożego Królestwa. Była przekonana, że aby być SIOSTRĄ WSZYSTKICH, trzeba najpierw odkryć i pielęgnować swą przynależność do Tego, któremu oddało się życie, DO JEZUSA CHRYSTUSA… a to nie wydarzy się nigdy, jeśli brakować będzie czasu na osobistą z Nim relację i formację. Po wielu więc latach rozmów i próśb, zasięgając rady znających sytuację kapłanów, zdecydowała się w marcu 1897 roku, wraz z kilkoma jeszcze siostrami, opuścić siedzibę Instytutu w Messynie i powrócić do rodzinnej Roccalumery. Nie było jednak mowy o zakładaniu nowego Zgromadzenia. Chodziło jedynie o znalezienie czasu na modlitwę i formację, tak aby nabrać sił i móc powrócić do twardych realiów dzielnicy Avignone. A jednak chociaż na początku nikt tego nie chciał, ani nie planował, to właśnie owo wspomniane powyżej wydarzenie, z biegiem czasu zaczęło być postrzegane jako to, które dało początek Zgromadzeniu Sióstr Kapucynek NSJ.
To w Roccalumerze, tej choć niewielkiej wówczas, ale przepięknie położonej, nadmorskiej miejscowości, Matka Weronika przeżyła ogromną większość późniejszego swojego życia, uczestnicząc w radościach i trudach powstającego Zgromadzenia. To tutaj była świadkiem napływających coraz liczniej nowych powołań, to tutaj wraz z ks. Franciszkiem Marią zakupiła stary magazyn cytryn, który z czasem zamienił się w pierwszy nasz dom. To tutaj widząc w drzwiach domu osierocone dzieci, i słuchając słów Założyciela, mówiącego, że „nie mają nikogo, więc są nasze”, przygarniała je i zajmowała się nimi. To mieszkańcy Roccalumery, szczególnie ci chorzy i najbardziej potrzebujący, cieszyli się gdy ich odwiedzała w ich domach, gotowała im, sprzątała, leczyła… BYŁA BLISKO.
Nie brakowało w jej życiu trudnych chwil, a i z upływem lat, losy naszego Zgromadzenia, niejednokrotnie, przysparzały jej wielu zmartwień. Doświadczyła i czasu zupełnego ogołocenia, kiedy była nie tylko ignorowana i niezrozumiana przez osoby z zewnątrz, ale i została opuszczona przez wiele ze swoich współsióstr, a zdjęta w 1937 roku z urzędu Matki Generalnej, posłana została do domu w Giampilieri, gdzie niezbyt ją poważano. Trudny to był czas dla Zgromadzenia, jeszcze trudniejszy dla Matki Weroniki. Myślę, że drogi Boże naprawdę niekiedy bywają niepojęte. Czasami Ten, który kocha ponad wszystko swoje Stworzenie, pozwala jednak, aby przeżyło Ono czas próby, oczyszczenia… Taki czas miała w swoim życiu Sługa Boża Matka Weronika Briguglio.
Jednak im bardziej trudności piętrzyły się w jej życiu, im więcej doświadczała odrzucenia ze strony ludzi, tym bardziej lgnęła do Boga. Tym coraz więcej czasu tak w ciągu dnia jak i w nocy poświęcała na modlitwę. Trwanie przed Tabernakulum, było jej ulubionym zajęciem, a jej krzesło w kaplicy, jej ulubionym miejscem. To co zalecała potem swoim siostrom, najpierw praktykowała w swoim życiu. Adorując Jezusa Eucharystycznego, „stawała się płonącą lampką przed Tabernakulum”, kochając modlitwę, w której szukała i odnajdywała Tego, którego umiłowała całą sobą, sama stawała się modlitwą.
Żyła cicho i odeszła cicho, prawie wcale nie skarżąc się na chorobę i ogromny ból, który towarzyszył jej ostatnim tygodniom, jeśli nie miesiącom życia, spowodowany wyniszczającym ją od kilku lat, nie zdiagnozowanym jednak wcześniej rakiem wątroby. Była już wtedy na powrót w Roccalumerze, otoczona, szczególnie w ostatnich momentach swojego życia troską i obecnością sióstr, dla których do ostatniej chwili miała zawsze dobre słowo. Odeszła w godzinach wieczornych (dokładnie o 18.40) 3 lutego, w pierwszy piątek miesiąca.
Gdy myślę o Matce Weronice o jej wcale niełatwym, ale zawsze zakotwiczonym w Panu życiu, przychodzą mi na myśl dwa słowa, które najtrafniej mogłyby scharakteryzować jej osobę: miłość i pokora. Dwa słowa, które nosimy wypisane na naszych różańcowych, otrzymanych z okazji Pierwszej Profesji krzyżach. Słowa przypominające nam o naszych korzeniach, wskazujące na Tego, który z miłości do nas oddał swoje życie, słowa będące programem życia dla każdej z nas. Dwa słowa najtrafniej określające naszą Matkę. Sługa Boża Weronika Briguglio kochała i była pokorna. Taka była i takiego życia pragnęła dla swoi sióstr.
Wszystkiego najlepszego Matko Weroniko, z okazji Twojej 71 rocznicy narodzin dla Nieba! Wstawiaj się za nami, Twoimi Córkami, proś dobrego Boga abyśmy umiały pięknie żyć… i z odwagą rozdawać innym otrzymane od Boga życie.
s. Maria Mazek