Franciszek Maria urodził się 19 lutego 1853 roku w Messynie, w szlacheckiej rodzinie Di Francia. Był czwartym dzieckiem. Jeszcze zanim przyszedł na świat zmarł jego ojciec. Bóg już od kołyski znaczył go swoim krzyżem, znakiem wielkości i pieczęcią chwały. Możemy przypuszczać, że owocem chrześcijańskiego wychowania był fakt, iż mówiąc “ojcze” wznosił swe oczy ku niebu, by szukać Ojca naszego, który jest w niebie. Bóg go powołał, by stał się ojcem wielu dzieci osieroconych. Franciszek w młodości uczył się sztuki recytacji i brał udział w wielu przedstawieniach. Uczęszczał na nauki gry na pianinie. Swą wrażliwość na dobro i piękno wyrażał w poezji. Ojcowie Cystersi, w Kolegium u których studiował, często stawiali Franciszka jako przykład pilności, zdyscyplinowania oraz chrześcijańskiej doskonałości. On jednak odznaczał się ogromną pokorą. W późniejszych latach siostrom, które zawiły na ścianie jego zdjęcie, kazał je zdjąć i zawiesić tam obraz Matki Bożej. Gdy został mianowany Wikariuszem Generalnym Diecezji, powie, że V.G. stawiane przed nazwiskiem znaczy Vile Giumento (nędzne zwierzę pociągowe). Natomiast pelerynę którą miał nosić jako wikariusz oddał wiejskiemu proboszczowi, by chroniła go od zimna. Franciszek Maria, czysty jak anioł, prosty jak dziecko, pełen entuzjazmu jak poeta, wzrasta w latach, w mądrości, w miłości do Boga i ludzi, szczególnie do biednych i opuszczonych.
Razem z bratem Annibale Maria odkrywa swoje powołanie do służby Bożej.
W 1880 roku zostaje wyświęcony na kapłana. Ma 27 lat, wiele trudnych i pięknych chwil za sobą. Dzieciństwo bez ojca i obecność matki, kobiety silnej, głęboko wierzącej. Niepewność związaną z sytuacją polityczną, ruchami rewolucyjnymi, lata kryzysu i doświadczenie miłosierdzia Bożego. Pomoc wychowawców, którzy uczyli otwierać serce na łaskę Bożą. Jest kapłanem Chrystusa i jak Chrystus będzie szedł do ludzi dobrze czyniąc wszystkim.
Kapłan Chrystusa
Franciszek, bogaty Bożą mądrością, świadomy nędzy duchowej, moralnej i materialnej, w jakiej żyją ludzie, bracia w Chrystusie, idzie do biednych, opuszczonych, chorych i umierających. Przez pięć lat odwiedza chorych w miejskim szpitalu w Messynie, gdzie wnosi otuchę i radość. I nie przesadził ten, który powiedział, że przez tych pięć lat w szpitalu w Messynie nie było ani jednego człowieka, który umarłby z oznaką rozpaczy na twarzy. Wieczorami natomiast chodził przez nędzne dzielnice Messyny do swoich chorych i umierających, by wspomóc, pocieszyć serce, jednać z Bogiem. Swoją matkę zaniepokojoną o jego bezpieczeństwo, uspokajał przekonany, iż nic złego nie może mu się stać, gdyż zajmuje się Chrystusem w swoich biednych i chorych braciach. Gdy w 1887 roku wybuchła w Messynie epidemia cholery, ludzie w popłochu zaczęli uciekać z miasta zostawiając swoje domy, pracę, a także bliskich dotkniętych chorobą. Zostaje wówczas otwarty lazaret, gdzie przywożeni są chorzy z różnych stron. Franciszek widząc zaistniałą sytuację pragnie pójść do swoich braci chorych na cholerę, by zatroszczyć się o ich dusze i gdy przyjdzie ostatnia godzina pomóc przejść tam, gdzie ból i śmierć nie wejdą już nigdy. Zwraca się do arcybiskupa Guarino, prosi o pozwolenie i błogosławieństwo. Idź i Najświętsza Panna niech cię wspomaga – mówi biskup, zdając sobie sprawę z ryzyka, przed którym staje jego kapłan. Otrzymawszy następnie pozwolenie od władz miasta idzie do matki, która, ponieważ żyje wiarą, w woli syna dostrzega głos Boga: Jeśli uważasz, że tego Bóg chce od ciebie i jeśli pobłogosławił cię arcybiskup, twoja matka też cię błogosławi. Pozostała ze łzami w oczach, ale i dumą w sercu widząc heroizm swojego syna. Kierowany miłością staje się wszystkim dla wszystkich. Po kilku miesiącach zaraza, której ofiarą padło sześć tysięcy ludzi ustaje. O heroizmie Franciszka pisze prasa, także niekatolicka, władze miasta przygotowują odznaczenia i podziękowania tym, którzy bezinteresownie służyli chorym. Franciszek jednak odmówił przyjęcia odznaczeń. Mówił: Nie pracowałem, by zasłużyć na ziemską nagrodę, oczekuję innej, gdyż w moich braciach dotkniętych chorobą cholery, służyłem Chrystusowi Panu.
Ks. Franciszek Maria di Francia współpracuje ze swoim starszym bratem ks. Annibale Maria di Francia w najnędzniejszej dzielnicy Messyny. Ks. Annibale zakłada wtedy nowe zgromadzenie,cktóre przejmie opiekę nad dziewczętami. Tym co najpełniej ukazuje zatroskanie Franciszka o człowieka, o jego wzrost fizyczny, moralny i duchowy jest prowadzona przez ponad 30 lat ewangelizacja. Kieruje nim miłość, którą według jego matki – Anny Toscano – znalazłoby się wypisaną w jego sercu. Franciszek szedł tam, gdzie Bóg go wzywał i chociaż osiołek (tak określał swoje ciało) męczy się dźwigając na plecach ciężar przez cały dzień, powtarzał iż Pan Bóg nie skąpi swej łaski, daje siłę, trzeba więc pracować.
Założyciel sierocińca
W 1897 roku ksiądz Franciszek przechodzi z Avignone do Roccalumery, odchodzi od brata z powodu różnych punktów widzenia na prowadzone wspólnie dzieło, ale przede wszystkim z powodu różnych charyzmatów, jakie Bóg im powierzył do zrealizowania. Do Roccalumery, pare miesięcy wcześniej, przeszła już Matka Weronika, jedna siostra, jedna nowicjuszka i aspirantka ze zgromadzenia założonego przez ks. Annibale Maria di Francia. Roccalumera miała być miejscem odpoczynku i bardziej intensywnej modlitwy, gdyż z powodu nadmiaru pracy w Avignone zdrowie sióstr było osłabione. Potrzebowały tez czasu na formację, szczególnie konieczną u progu życia zakonnego. Kierownictwo duchowe sióstr, biskup powierzył księdzu Franciszkowi, znanemu tamtejszym mieszkańcom od około 11 lat, gdyż często głosił tam Słowo Boże. Dla Matki Weroniki Roccalumera była rodzinną wioską, mieszkańcy więć przyjęli ich radośnie. Początkowo siostry mieszkały w wynajętym domu u Markizy Carozza. Prowadziły katechezę dla tamtejszych dziewcząt, a już w 1897 roku ks. Franciszek otrzymuje pozwolenie Stolicy Apostolskiej na otwarcie Oratorium, z możliwością odprawiania tam codziennie Mszy św. Powstaje sierociniec dla dziewcząt zwany Pio Ricovero del S. Cuore (Dobroczynny Przytułek Im. Najświętszego Serca Jezusa). Ks. Franciszek przemierzał wielokrotnie swoją diecezję i czuł niepokój serca widząc cierpienia i niebezpieczeństwa (szczególnie demoralizację), przed którymi chciał bronić dziewczęta osierocone i opuszczone. W lipcu 1897 roku przyprowadził ze sobą do sióstr pierwszą dziewczynkę – pięcioletnią Franciszkę. Dwa miesiące później następną – pięcioletnią Rosarię Teresę. Obie powierzył Matce Weronice. Mówił wtedy do sióstr: Nie ma nikogo, a więc jest nasza, opiekujcie się nią dobrze i kochajcie ją. O. Franciszek znajdując dziewczynki samotnie błąkające się po ulicach, brał je i przynosił do sióstr, które z miłością otaczały je opieką.
Oto świadectwo jednej z nich: Zostałam sierotą mając 22 miesiące, nie znałam matki, byłam niczyja, ciągle płakałam, ale Pan dał mi innego ojca, mogę powiedzieć, Anioła Miłości. Kapłan ten widząc mnie brudną i opuszczoną, wzruszył się, wziął mnie na ręce i zabrał ze sobą. Zawołał jedną siostrę, by mnie umyła. Potem wziął mnie na ręce, posadził na stole i dał ciastka do jedzenia. Byłam mała i nie potrafiłam nawet chodzić, byłam wycieńczona. Tak się do niego przywiązałam, że każdego dnia szłam do jego pokoju, siadałam na podłodze i bawiłam się. Brał mnie wtedy, sadzał na swoim stole i byłam szczęśliwa.
W pierwszych latach nieodłącznymi towarzyszami sierocińca była bieda i niedostatek. Nie było kapitału, stałych dochodów, czy regularnych zapomóg. Środkami utrzymania była jedynie praca sióstr i dziewcząt oraz jałmużna, tak od prywatnych osób, jak i instytucji publicznych. O. Franciszek, będąc Kanonikiem Katedralnym (1879), a potem Wikariuszem Generalnym Diecezji (1913) wytrwale chodził po kweście.
Często widziałem go – czytamy we wspomnieniach – przechodzącego ulicami w poszukiwaniu tego, co konieczne dla dziewcząt. Jego zachowanie było proste, pokorne, pełne, godności, sposób proszenia wzruszał ludzi. Nawet, gdy otrzymywał mało, okazywał ogromną wdzięczność.
Jako kanonik jeździł codziennie do Messyny, by brać udział we wspólnej modlitwie brewiarzowej w katedrze. Przed wyjściem z domu, pytał często dziewczynki, co ma im przywieźć. Wiele razy sprzedawcy widzieli jak wchodził do ich sklepów, by prosić o lalkę, o piłkę, czy jakąś zabawkę dla swoich wróbelków (tak nazywał swe podopieczne). Gdy zabrakło pieniędzy na chleb sprzedał srebrne sprzączki, które miał nosić jako kanonik, a po modlitwie w katedrze także swoją komżę.
Wyrazem prostoty i głębokiej wiary jest kult świętych. Franciszek zawiesił w swoim pokoju obraz św. Józefa, obok obrazu zaś umieścił sakiewkę na pieniądze, by ten który troszczył się o rodzinę w Nazarecie, zatroszczył się o sprawy mu powierzone. Przed swoją śmiercią zaś poprosił jedną z dobrodziejek, by postarała się o figurkę św. Antoniego. Po przywiezieniu jej do Roccalumery powiedział: Teraz będę umierał zadowolony, ponieważ zostawiam moim małym dobrego opiekuna. O domu w Roccalumerze powiedziano, że był centralą miłości. Rzeczywiście dobro i miłość promieniowała z niego. Ojcostwo Franciszka zataczało coraz większe kręgi. Pochylał się nad nędzą fizyczna i moralną: zajmował się osieroconym dzieckiem i próbował dotrzeć do jego rodziny; zapraszał biednych na obiad i dbał by nie pozostawali bez duchowego pokarmu, który daje życie wieczne; interesował się więźniem spotkanym przypadkowo i nie ograniczał swej troski do tej ziemi – modlitwą pomagał duszom czyścowym. O. Franciszek umiera w 1913 roku w wieku 60 lat. Przed śmiercią prosi dobrych Braci Kapucynów by zaopiekowali się siostrami i dziewczynkami. Przypomina siostrom, by były najuboższym i najpokorniejszym narzędziem w rękach Boga, by czyniły dobro nie oczekując za to żadnej nagrody. Obiecuje, że będzie zawsze nad nimi czuwał, gdyż są jego córkami zrodzonymi w bólu.
9 marca 1984 Kościół ogłasza ks. Franciszka Marię Di Francia Sługą Bożym.