Siostry Kapucynki

Najświętszego Serca Jezusa

Przepis na życie

lis 1, 2024 | Rozważania

Gdy kilkanaście lat temu rozpoczynała się na dobre moja przygoda z życiem zakonnym, pamiętam, że często w naszym postulanckim świecie grypsowało hasło: „Jak żyć?”

Kiedy w określonych sytuacjach, szczególnie tych formacyjno-naukowych, ktoś oczekiwał od nas mądrego pytania, a nic takiego nie byłyśmy w stanie wykrzesać z naszych formowanych umysłów i serc, często półżartem a w połowie na serio, pytałyśmy właśnie o to „jak mamy żyć?”

I dzisiaj w spotkaniu z Ewangelią o błogosławieństwach, już całkiem na serio powraca mi to właśnie pytanie. Chcę więc zadać je Najważniejszemu, dlatego już u progu słuchania, przynoszę Mu moje pełne pragnień, napięć i niepewności serce i pytam: „Jezu jak mam żyć?”

Zatrzymuje mnie najpierw to, że pierwsze co Jezus robi to… dostrzega wielkie, idące za nim gromady ludzi. Jest uważny, widzi, że przychodzą do Niego z najróżniejszych stron, każdy niesie ze sobą swoją historię życia, swoje poranione niekiedy nawet bardzo serce, które jednak nie przestało jeszcze szukać i pragnąć „czegoś więcej”. Te wielkie rzesze ludzi nie są Jezusowi obojętne, a wszystko co uczyni po tym jak je „dostrzeże” jest wyrazem Jego troski o nich wszystkich i o każdego z osobna.

Jezus «zobaczywszy te gromady wszedł na górę. Gdy usiadł, przybliżyli się do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i uczył ich mówiąc…»
Emmanuel, ten który jest „z nami”, wspina się na górę i znalazłszy tam miejsce, postanawia usiąść. Aby być prawdziwie blisko tych, którzy Go szukają, potrzebuje fizycznie oddalić się od nich, potrzebuje wyjść na górę i to z stamtąd będzie ich nauczał. Wyszedłszy na górę jest już gotowy by mówić o najważniejszych rzeczach, lecz… wydaje się, że jeszcze przez moment zwleka… dając tym samym czas swoim uczniom, by do niego dołączyli, aby usiedli blisko, by dobrze usłyszeli to o czym chce im powiedzieć.

Wyobrażam ich sobie najpierw idących w ślad za swoim Mistrzem, słyszę ich przyśpieszone oddechy i widzę maleńkie kropelki potu pojawiające się na ich czołach. I uświadamiam sobie po raz kolejny, że bycie uczniem Jezusa jest piękne, jest ciągłym dotykaniem Pełni Życia już tu i teraz, ale wiąże się również z trudem, wiąże się z wysiłkiem. Niekiedy, by dokładnie usłyszeć Boże Słowo trzeba się najpierw nieźle nagimnastykować i zgodzić się na zmęczenie.

Czasem to co najlepszego można zrobić to zaakceptować fakt, że podążanie za Nim będzie się w pewnych momentach wiązało ze złapaniem „duchowej zadyszki” i odkryciem, że moja kondycja wiary nie jest tak dobra jak myślałam albo… jak to sobie wyobrażałam. I tutaj słyszę pierwszą odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie… „Jak żyć? Idąc za Jezusem, słuchając Jego słów. Lecz żyć też godząc się na moją nie zawsze najwyższą formę duchową”. Nie forma jest bowiem najważniejsza, ale wierne podążanie za Mistrzem, nawet za cenę potu i braku tchu.
To co słyszę, gdy Jezus otwiera swe usta i zaczyna nauczać, wybija mnie jeszcze mocniej z moich schematów. Jego słowa może są i piękne, na pewno poetyckie, lecz wcale nie łatwe. Słyszę jednak Nauczyciela, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego kogo ma przed sobą…

Mówi do tych, którzy przyszli do Niego, a którzy są ubodzy duchem, którzy cierpią i płaczą, którzy doświadczają niekiedy okrucieństwa i braku miłosierdzia, którzy pragną zobaczyć Boga a ich oczy i serca często nie potrafią Go dostrzec w trudnej codzienności. Jezus otwiera usta, aby nauczać tych, którzy pragną pokoju, a na co dzień doświadczają tylko wojny i zniszczenia, mówi do niesprawiedliwie prześladowanych i kłamliwie obmawianych, mówi do szykanowanych. Pośród nich wszystkich znajduję przecież swoje miejsce i ja.

Trudniejsza jednak niż diagnoza serc i sytuacji życiowych, w których znajdują się podążający za Nim, wydaje się być druga część, każdego z: „Błogosławieni”. Okazuje się bowiem, że w Jezusowej logice, a więc w logice Królestwa Bożego, które w Jego Osobie już nadeszło i jest blisko, każdy kto cierpi i jest z jakiegoś powodu uciśniony JEST SZCZĘŚLIWY… i to już tu i teraz.
Słucham więc tych słów i buntuje mi się serce… Nie lubię, kiedy ktoś wmawia mi, że jestem szczęśliwa albo powinnam taką być… a ja wcale nie jestem. Powraca mi więc znowu pytanie z początku mojego słuchania Słowa… I już nie tylko pytam: „Jak żyć?”, ale pytam: „Jak żyć tym Słowem?” Jak uczynić je swoim, jak Mu uwierzyć…by odkryć w końcu, że jest ono Prawdą, bo Ten, który je wypowiada jest Prawdomównym.

Odpowiedź, która dźwięczy mi w sercu, również nie należy do najłatwiejszych. Kluczem bowiem do tego, aby przyjąć logikę Jezusowych Błogosławieństw jest… wiara… a ta z reguły wiąże się z bardzo małą dozą pewności w moim tu i teraz. Będę szczęśliwa, mimo że cierpię, będę szczęśliwa, mimo że doświadczam niesprawiedliwości i osądzania, będę żyła w pokoju mimo bezładu i przemocy, która mnie otacza, jeśli uwierzę, że mogę taką być, bo mam obok Tego, który JEST i jest Najważniejszym. To właśnie Jego bliskość, czuła i pewna obecność mojego Boga przy mnie może otworzyć mi oczy. Może pomóc mi uwierzyć, że wcale nie trzeba mieć wszystkiego, aby być błogosławionym. Uwierzyć, że mimo iż jest mi dane żyć pośród niedostatków i zmagań, jest mi też dane żyć z uczynionym już przecież przeze mnie NAJWIĘKSZYM ŻYCIOWYM ODKRYCIEM: wiem, że mam po mojej stronie Boga, który mnie kocha i który troszczy się o mnie, który nigdy nie pozostawia mnie samą.

Jak więc żyć? Na pewno nie bez wiary i ufności, że to o czym słyszę w dzisiejszej Ewangelii ma moc wypełnić się i w moim życiu. Lecz żyć również przyjmując moje bunty i niezgodę na niełatwe rozwiązania proponowane przez Jezusa. On się nie gorszy moim tupaniem nóżką i mówieniem, że: „Nie zgadzam się!” On jest w tym wszystkim przy mnie. Nie wymaga abym wszystko co do mnie mówi od razu zrozumiała i przyjęła. Cierpliwie JEST i to ta Jego obecność jest stałą niezmienną w moim zmieniającym się nieustannie życiu.

Na koniec przychodzi mi jeszcze na myśl Uroczystość jaką żyjemy dzisiaj w Kościele. Myślę więc o przykładzie wielu osób, spośród tych, którym Kościół nadał już oficjalnie miano świętych. Pośród niech nie znajduję nikogo kto przeszedłby przez życie bez cierpienia, trosk i trudności. Znajduję za to wielu, którzy nawet pośród owych trosk i trudności potrafili żyć w pełni, a w dotykających ich cierpieniach i niesprawiedliwościach spotkali tak miłującego ich Boga jak i drugiego człowieka. A skoro oni mogli… to mogę i ja, bo moje serce pragnie być błogosławione, pragnie być szczęśliwe, bo i w moim sercu, patrząc na ich przykład umacnia się wiara w to, że jednak SIĘ DA.

s. Maria

Skrzynka intencji