Zatrzymuje mnie spojrzenie Jezusa. Co musiało być w Jego oczach, jak brzmiał Jego głos, skoro te trzy słowa: „Chodź za mną” wywróciły do góry nogami życie celnika, jednego z wielu grzeszników, który w oczach „sprawiedliwych” był niegodny uwagi, ani czasu, ani spojrzenia.
Wzajemność spojrzeń – adoracja. Myślę tu o tej praktyce. Dla kogoś – może częstej, dla innych – być może, jeszcze niepoznanej, ale zawsze dostępnej. Nikt nie może powiedzieć, że to spojrzenie na niego nie czeka, że oczy Boga go nie wypatrują. Nosimy je na sobie ciągle – pełne dobroci i zrozumienia spojrzenie Boga.
Jest coś pociągającego w oczach Jezusa, choć nie umiem sobie nawet wyobrazić ich koloru, ale jestem pewna, że znam Jego oczy, znam to spojrzenie. Nie jeden raz podnosiło mnie z ziemi, ożywiało, przywracało godność i zanurzało w bezwarunkowej, niepojętej miłości. To doświadczenie wspólne idącym na drodze wiary.
Przypomina mi się Słowo z Księgi Liczb, kiedy Pan zesłał na lud jadowite węże w odpowiedzi na grzech szemrania. Ocaleniem miał być miedziany wąż i proste spojrzenie.
I rzeczywiście: jeśli kogo wąż ukąsił, a ten spojrzał na węża miedzianego – zostawał przy życiu.
Miedziany Wąż jest figurą Chrystusa, wywyższonego na krzyżu, który Swoją Śmiercią przywraca nam życie, z którego przebitego Boku wypływa Krew i Woda – niewyczerpane źródło sensu życia, który co jakiś czas, mniej lub bardziej, gubimy.
Takie jest spotkanie z Twoimi oczami, takie jest spotkanie z Twoim Sercem, Jezu. Za każdym razem, kiedy patrzę na Ciebie, za każdym razem, gdy Ty patrzysz na mnie – pozostaję przy życiu. A wydawało się, że ukąszenie było śmiertelne, że to było za dużo, za daleko.
Pomyślałam, rozważając ten fragment przygotowany przez Kościół, że idealnie pasuje do pierwszego piątku. Miłosierdzie Pana, miłosierne spojrzenie, wybranie, bliskość z tym, kto nie jest zdolny do bliskości. Bo tym jest grzech – oddaleniem, zamykaniem serca na bliskość, na relacje. Tu objawia się Twoje Serce, Jezu. Serce otwarte na każdego – w niewypowiedzianej głębi spojrzenia i w prostocie bycia obok. Jakże często mi tego brakuje: patrzeć z miłością i chcieć być obok, za jednym stołem.
Ten grzesznik – celnik Mateusz, tak podobny do nas w słabości i wybraniu na przyjaciela Boga, dostrzegł Serce Jezusa, przyjął Jego miłość, pozwolił się otulić spojrzeniem. Niech nas pociągnie jego przykład.
Nie tak dawno obchodziliśmy Uroczystość Najświętszego Serca Jezusa. Niech zakończeniem tego rozważania będzie modlitwa, którą słyszeliśmy po Komunii Świętej, a na którą nie zwróciłabym zupełnie uwagi, gdyby nie kapłan, który ją powtórzył. Przekierowuje ona nas od Serca Boga do naszych serc, od Miłości Boga do naszej miłości. Doświadczając nieustannie Bożego Miłosierdzia, pamiętajmy, że jesteśmy kochani i wybierajmy świadomie, by kochać – na ile potrafimy.
Boże, nasz Ojcze, niech ten Sakrament Twojej miłości pociągnie nas do Twojego Syna,
abyśmy ożywieni świętą miłością, umieli dojrzeć w naszych braciach Chrystusa.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Odchodząc z Kafarnaum Jezus ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną”. On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to faryzeusze, mówili do Jego uczniów: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” On, usłyszawszy to, rzekł: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. (Mt 9,9-13)