Ogrom miłości
W dniach 22-25.02.2024r. odbyły się rekolekcje w Dąbrówce na które zaprosiły nas Siostry Kapucynki NSJ.
Otrzymywałam w tym czasie ogrom miłości Bożej, której tak bardzo potrzebowałam doświadczyć i zapewnienia, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, wystarczy tylko Mu zaufać i otworzyć się na Jego Słowo, a On sam będzie działać.
Był to dla mnie również czas Jego bliskości, odpocznienia w Nim i radości ze spotkania z drugim człowiekiem.
S.
Nazywam go ojcem
22 grudnia 2013 roku minęło sto lat od śmierci naszego Założyciela – Sługi Bożego – ks. Franciszka Marii di Francia. Odległość jednego wieku zdaje się być pewnego rodzaju przepaścią, tak, że trudno sobie wyobrazić, patrząc na nieliczne fotografie, jaki był, trudno sobie wyobrazić co chciałby mi dzisiaj powiedzieć i wreszcie trudno powiedzieć kim dzisiaj jest dla mnie, a przecież nazywam go ojcem. Pan dał mi tę łaskę by tego właśnie dnia być w Roccalumerze- pierwszym naszym domu, w miejscu narodzin tej rodziny do której należę, w miejscu narodzin dla nieba ks. Franciszka. Długo się zastanawiałam: dlaczego to właśnie mi została dana ta łaska, później przestałam pytać i zaczęłam dziękować .
Dom w Roccalumerze jest pewnego rodzaju niewiadomą, którą każdego dnia coraz bardziej odkrywałam. Nie tylko ze względu na niezliczoną ilość korytarzy, podziemne przejście prowadzące do Kościoła i różne zakamarki, ale przede wszystkim dlatego, że w tym miejscu jest źródło. I po stu latach z tego źródła wciąż wypływa woda, która odświeża i ożywia.
Pewnego dnia, przechadzając się po chórze w Sanktuarium spotkałam jedną z naszych starszych sióstr, powiedziała mi wskazując na chór i kościół; „To są miejsca święte, tu się czuje obecność Założycieli”. Wydaje mi się, że nie znajdę lepszego podsumowania tego miejsca i tego czasu, który został mi dany.
To takie niby proste rzeczy: usiąść w miejscu gdzie dniem i nocą modliła się Matka Weronika, odprawić drogę krzyżową na chórze, myśląc o tym, że ona robiła to 33 razy w ciągu jednego dnia, modlić się przed ołtarzem, na którym ks. Franciszek sprawował Eucharystię, trwać przed tym samym Tabernakulum, przed którym trwały nasze siostry dniem i nocą „jak wieczne lampki”. Lecz te „małe” rzeczy pomagają mi poznawać i przyjmować tego samego Ducha, który kształtował życie Założycieli – ich oddanie na służbę Bożemu Sercu.
Najpiękniejszym wspomnieniem jest dla mnie sam dzień jubileuszu. Po zakończonych Uroczystościach w Kościele i wspólnym świętowaniu, poszłyśmy z siostrami do pokoju gdzie nasz ojciec odszedł do Pana. Uklęknęłyśmy i w ciszy patrzyłyśmy na miejsce, gdzie niegdyś stało łóżko. Było cicho, słabe światło oświetlało tablice upamiętniającą jego śmierć, a w moim sercu zaczynał żyć coraz bardziej, jako dobry ojciec wskazujący na Kochające Serce Boga, i te ogromne 100 lat zaczęło się zmniejszać.
Nasi Założyciele to naprawdę święci ludzie, głęboko wierzę, że za wstawiennictwem ks. Franciszka Pan odpowiadał na moje pytania i dał mi umocnienie. W małej kaplicy przy chórze na ścianie widniał napis, słowa ks. Franciszka: „On Cię kocha, On Cię wzywa, przebacza” . Te słowa szczególnie wyryły się w moim sercu dając mi tę pewność, że Boże Serce potrzebuje i pragnie także i mnie, żeby kochać.
Z tą pewnością wróciłam do domu, a wszystkie moje trudności i zwątpienia wobec tej prawdy, wobec tej łaski, wydają mi się mało ważne. W moim sercu rodzi się ogromna wdzięczność Dobremu Bogu, za życie i świętość Naszych założycieli, oraz za to, że mogę kroczyć tą samą drogą. Z większą świadomością będę teraz prosić Pana o wyniesienie na ołtarze ks. Franciszka Marii di Francia i Matki Weroniki Briguglio. Oby ich świętość była coraz bardziej poznawana, tak w naszym Zgromadzeniu, jak i poza nim. Obyśmy za ich przykładem, idąc ich śladami, upodobniały swoje serca do Serca Jezusa – cichego i pokornego!
Za wszystkie łaski Pana – Deo gratias et Mariae!
s. Olga Maria
Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz
gdy dorosnę, wszystko, co dostrzegałam wokół siebie, wydawało mi się nie wystarczające. Rozumiałam,
że Pan Bóg chce naszego szczęścia, więc musi istnieć coś, co przewyższa wszystko to, co dotąd mogłam poznać, czy wyobrazić sobie.
Wzrastałam, moje pragnienia i niepokoje rosły ze mną. Bóg Ojciec spoglądał na mnie z miłością, potrzebowałam tylko zawierzyć Jemu. W 1983 roku przyjechały z Włoch do Polski, na okres wakacyjny, s. Bibiana i s. M. Adolfina. Rok później, idąc za wielkim pragnieniem, by być siostrą Kapucynką Najświętszego Serca Jezusa, wspomagana w tym rozeznawaniu przez Braci Kapucynów, wstąpiłam do naszego Zgromadzenia. Nie znałam języka włoskiego, siostry nie znały języka polskiego, wtedy poznałyśmy moc języka miłości i zrozumiałyśmy się.
Po trzech latach formacji przygotowywałam się do Pierwszej Profesji. Rodziło się we mnie wiele pytań: „Gdzie zostanę posłana? Co będę robiła? Czy nasz charyzmat będzie przeszczepiony do Polski?” Towarzyszyło mi Słowo z Ewangelii św. Łukasza: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz! (Łk 9,57) Chciałam wtedy być gotowa pójść wszędzie za Jezusem, ufając, że gdzie mnie poślą, tam On pójdzie przede mną. Będzie już na mnie czekał. Chciałam przyjąć wszystko z Jego rąk i wiernie za Nim podążać.
Teraz, po 25 latach życia ślubami, czasu, w którym doświadczyłam Jego mocy i mojej słabości, całym sercem
i ze wszystkich sił powtarzam: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz. Poznałam Jego Miłość i Jego wierność. Doświadczyłam, jak On wszystko wypełnia Sobą, w Nim odnalazłam wszystko i jeszcze więcej niż mogłam sobie wyobrazić. Niczego innego nie pragnę, nie szukam, za niczym innym nie tęsknię tak, jak za Nim. Wszystko jest Jego darem, niech Jego Imię będzie uwielbione.
s. Marianna Gromadzka
Deszcz wzmocnień
Co to takiego jest? Czy może się też przydać w zakonie?
Już sam przedrostek re- oznacza, że coś czynimy ponownie. Na przykład resocjalizacja jest ponowną socjalizacją. Idąc tym tokiem myślenia re-wizja będzie nową Ewangeliczną wizją na stare biedy, problemy
i bolączki. Ktoś mógłby tutaj zapytać: a to wspólnota zakonna przeżywa jakieś problemy? Kiedyś znajomy spytał mnie: „czy wy się czasem kłócicie?”. „No pewnie” – odpowiedziałam zdumionemu rozmówcy. Apostołowie przez
3 lata chodzili za Chrystusem, a i tak nie rozumieli co do nich mówił. Kłócili się, który jest pierwszy, ważniejszy.
Oni też zmagali się ze sobą nawzajem, szukali drogi do samych siebie i do Jezusa, do prawdziwej relacji z Nim.
Ale jak to jest u nas? Chyba trochę podobnie. Na początku każdy chce dobrze wypaść, więc się stara ile może
i jakoś jest, nawet dobrze przez jakiś czas – bo to początek… tylko ile można tak udawać, starać się, ugrzeczniać
i nieustannie pilnować? W końcu chcesz być sobą, całą sobą. CAŁĄ więc z wadami też i ze słabością, głupotą czasem… I chcesz być z tym przyjęta! Każdy chce! Wyobraźcie sobie jednak, co się stanie, kiedy wszyscy naraz chcą… oczywiście! Zaczynają się tarcia, jak wszędzie zresztą, gdzie żyją ludzie. Jako młoda i prężnie działająca na różnych polach apostolatu wspólnota, doświadczamy ich często. Ścieramy się, kłócimy, godzimy, przepraszamy, chodzimy do spowiedzi i do Komunii Świętej, bo przecież to Chrystus nas wybrał w tym miejscu i w takim, a nie innym składzie,postawił nas razem i tak naprawdę jest tajemnicą Jego Serca: dlaczego tak?.Kiedyś się dowiemy.
Na początku tego roku szkolnego został utworzony projekt wspólnotowy. Życie wspólne, relacje siostrzane, budowanie jedności i komunii, stały się dla nas na nowo zadaniem i wyzwaniem, by świadomie budować
naszą wspólnotę. Ogromną pomocą okazały się, wspomniane już na wstępie, rewizje życia przeprowadzone
we wspólnocie. Czas rewizji pomógł nam na nowo skonfrontować się z rzeczywistością, wspólnie krytycznie popatrzeć na siebie samą, na drugą siostrę, na zadania i problemy wspólnoty. Był to też czas prawdy, czasem trudnej do wypowiedzenia i usłyszenia. Zobaczyłyśmy, że dobrze jest móc powiedzieć, JAK JEST
– bez „słodzenia”, bez „owijania w bawełnę”, tylko jak jest i już. Okazuje się, że taka prawda jest lekarstwem dla wspólnoty, bo kiedy jeden mówi, a reszta słucha go i przyjmuje mówiącego z tym, co on mówi, to właśnie wtedy dokonuje się re- wizja, tzn. pojawia się we mnie nowy obraz rzeczywistości. To jakby ktoś nagle poszerzył mój horyzont. Nagle zaczynam rozumieć działanie i motywacje, które kierowały siostrą. To co do tej pory było niejasne, może denerwowało – znika. Znika również osąd i ocena, a w to miejsce przychodzi zrozumienie.
Rodzi się zaufanie i więź między członkami wspólnoty. Za nią przychodzi otwartość, spontaniczne, małe gesty życzliwości… no właśnie… nawet nie wiedziałam, że zaczekanie na siostrę, która idzie na tę samą mszę świętą, może być odczytane jako zaproszenie do relacji, może być dla niej sygnałem, że jest ważna (bo jest!),
i że taki maleńki, przyjazny gest skutecznie otwiera serce.
Re-wizja, tzn. otwierasz oczy i widzisz, że rzeczywistość postrzegana do tej pory ,,jakoś”, po twojemu – jest INNA!
No dobrze, ale co dalej? Już dwie rewizje za nami, a my wciąż nie wiedziałyśmy co dalej, co jeszcze można by zrobić? I przyszedł pomysł, aby posilić się „deszczem wzmocnień”. Brzmi pewnie egzotycznie, więc śpieszę
z tłumaczeniem. Wzmacniać można się na różne sposoby: jedni ćwiczą, inni hartują, ktoś zażywa witaminy,
my jednak posłużyłyśmy się SŁOWEM i to nie byle jakim słowem, lecz DOBRYM SŁOWEM! Czemu? Co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jesteśmy kobietami, a kiedy kobieta słyszy dobre słowo na swój temat, np. mąż mówi do żony: „kochanie jak pięknie dzisiaj wyglądasz”, to ona od razu ma dzień do przodu
– prosta psychologia. Jest jeszcze drugi powód: słowo ma MOC! Zapominamy o tym i czasem nadużywamy słów, zabijamy słowem, ranimy. A przecież słowem można dać życie i zabić, przekląć i pobłogosławić.
Postanowiłyśmy przygotować się należycie i znaleźć co najmniej trzy rzeczy, które lubię w każdej siostrze,
za które ją cenię i powiedzieć to sobie nawzajem. Kiedy nadszedł 15 kwietnia – dzień rewizji – i pierwsza siostra zasiadła na przygotowanym na tę okoliczność fotelu, w otoczeniu wspólnoty okazało się, że… tj. trudne! Trudne, bo my nie potrafimy dawać i przyjmować takich komunikatów! Ostatecznie wszystko poszło bardzo dobrze, zanotowano tylko wzrost zużycia chusteczek higienicznych, ktoś nawet stwierdził, że: „tj. jak 10 Jurgenów na raz” (wtajemniczeni zrozumieją) Po prostu jest MOC!
Wydobyłyśmy moc słowa! Moc dobrego słowa. Dziś, już prawie po trzech tygodniach od tego wydarzenia, składamy dzięki Bogu za łaskę wspólnoty, za Jego błogosławieństwo każdego wspólnego i indywidualnego trudu. Za to, że dziś możemy czuć się jak Apostołowie na Górze Tabor, przemienione, zdolne do wspólnego budowania na Jego chwałę. Wiemy, że przyjdzie nam z tej góry zejść. Zbliża się wizytacja Matki Generalnej,
czas zmian przed nami, ale jedno pozostanie niezmienne – nasze doświadczenie Boga i wspólnoty, nadzieja, którą mamy w sercach i która da nam siły na dalsze budowanie.
s. Katarzyna Madyńska
Wezwał mnie Pan
Pokój i dobro!
Moi drodzy, w tym miejscu chciałabym podzielić się z Wami moim doświadczeniem, historią mojego powołania.
Pozwolę sobie zacząć od wyznania, że nigdy nie chciałam być siostrą zakonną! W latach szkolnych była to
dla mnie rzecz nie do pomyślenia. Zwłaszcza, że doskonale wiedziałam, co chcę w życiu robić:
Z czego zdać maturę, co studiować, gdzie pracować. Miałam dość konkretne wizje męża, dzieci, domu, samochodu, psa… Wszystko było ustalone, zaplanowane i – jak mi się wydawało – niezmienne.
Ale Bóg też miał swoje plany.
W I klasie liceum, razem z koleżanką chciałyśmy wyjechać w czasie ferii zimowych na rekolekcje. Szukałyśmy różnych propozycji, aż natrafiłyśmy na „rekolekcje zimowe” organizowane przez Siostry Kapucynki w Lublinie. Zasadniczo wszystko nam pasowało: dobry termin, dogodny dojazd, znany nam już nieco, franciszkański klimat. „Jedziemy!” – pomyślałyśmy.
Po chwili jednak przyszedł nam do głowy pewien mankament: „A jeśli te rekolekcje są powołaniowe?
O nie, tylko nie to! Nie jedziemy!”
Dzień później: „Może jednak nie będzie tak źle. Napisane przecież, że są zimowe, a nie powołaniowe. Jedziemy!”
2 dni później: „Choć z drugiej strony, prowadzą je siostry zakonne, to na pewno coś na temat powołania
i życia zakonnego będzie. Nie jedziemy!”
Itd.
Ostatecznie wzięłyśmy w nich udział. Rekolekcje były fantastyczne. Tematem był chrzest. O powołaniu,
czy też o zakonie, nie było ani słowa. Jednak po powrocie do domu, coś się zmieniło. Po raz pierwszy w moim uporządkowanym i starannie zaplanowanym życiu, przyszła mi do głowy myśl:
„A może, mogłabym tak żyć?”
„O nie, nie! Cóż to za głupoty! Rekolekcje były fajne, siostry też, ale bez przesady. Nie ma co się aż tak tym przejmować. Za 2 tygodnie o tym zapomnę.”
2 tygodnie później:
„Ależ nie! Coś mi się tylko wydaje w związku tym życiem zakonnym. Zachłysnęłam się tylko. Za miesiąc
mi przejdzie.”
Miesiąc później myśl o tym, że mogłabym w ten sposób żyć, nadal nie minęła. Nie mogłam się jej pozbyć. Wówczas zdałam sobie sprawę, że to nie jest tylko przelotny zachwyt, raczej: natchnienie Boże.
„O nie! Co to, to nie! Nigdy w życiu nie pójdę do zakonu! Po moim trupie! Panie Boże, nawet niech Ci się nie wydaje, że Cię posłucham! Ja doskonale wiem, co chcę w życiu robić, a na te Twoje pomysły się absolutnie nie zgadzam! Koniec tematu.”
On jednak, wcale nie zamierzał kończyć. Wprost przeciwnie. W ciągu kolejnych dni zaczęły dziać się różne dziwne rzeczy, nawiązujące do Bożych planów. A to przez przypadek, znalazłam w szafce książkę opisującą pokrótce życie osób duchownych i konsekrowanych, a w niej modlitwę o rozeznanie powołania, a to w jakimś programie telewizyjnym, zakonnica, opowiadała o swoim powołaniu, a to Ewangelia natrętnie przypominała: „Kto dla Mojego imienia opuści ojca i matkę…”
Po około pół roku zaciętej walki z powołaniem, pewnego dnia pomyślałam: „No dobrze Panie Boże, zobaczymy. Nie to, żebym się z Tobą zgadzała w tej sprawie, ale zobaczymy.”
Kilka miesięcy później we wspólnocie, w której byłam, przeżywaliśmy Oazę Modlitwy. W jej trakcie był też czas,
na rozważanie Słowa Bożego. Wówczas, po modlitwie do Ducha Świętego otworzyłam Pismo:
„Po raz drugi Pan skierował te słowa do Aggeusza dnia dwudziestego czwartego [tego] miesiąca: Powiedz to namiestnikowi Judy, Zorobabelowi: Ja poruszę niebiosa i ziemię, przewrócę trony królestw i pokruszę potęgę władczych narodów, przewrócę rydwan i jego woźnicę; padną konie i ich jeźdźcy, każdy polegnie
od miecza swego brata. W tym dniu – wyrocznia Pana Zastępów – wezmę ciebie, sługo mój, Zorobabelu, synu Szealtiela – wyrocznia Pana – i uczynię z ciebie jakby sygnet, bo sobie upodobałem w tobie – wyrocznia Pana Zastępów.”
Tego już było za dużo. Nie mogłam się oprzeć świadomości, że Pan mnie wybiera, że chce mnie dla siebie,
że „ma we mnie upodobanie.” Powoli, acz niechętnie przyzwyczajałam się do myśli, że może życie zakonne to jednak moja droga.
Pod koniec II klasy uczestniczyłam w mszy prymicyjnej pewnego brata kapucyna. Śpiewałam na niej ze scholą. Na rozesłanie była pieśń o św. Franciszku. Jej refren zaczynał się od słów: „Zabierz mnie, pójdziemy razem…” Słowa wracały wielokrotnie: „Zabierz mnie, zabierz mnie…”
Kiedy kolejny je wyśpiewałam, nie wytrzymałam. „Dobrze Panie Boże, zgadzam się. Zabierz mnie nawet
do zakonu. Zgadzam się. Pójdę, ale… za 6 lat. Jak skończę studia. ”
Moje pierwsze „tak” wobec powołania, było trochę w stylu: „Ok, Panie Boże, wypełnię Twoją wolę, pod warunkiem, że wcześniej wypełnię moją.” Jednak, gdy po raz pierwszy odczułam zgodę na Jego plan, to wówczas ta zgoda, zaczynała stawać się pragnieniem. Z tygodnia na tydzień, ja już nie tylko zgadzałam się na wstąpienie zakonu,
ja chciałam do niego wstąpić. Nie tylko pozwalałam na wypełnienie się Jego pomysłu, ja chciałam go wypełnić. Gdy zbliżały się egzaminy maturalne, wiedziałam, że nie chcę już dłużej czekać. Wszystko czego wówczas pragnęłam, to iść za tym głosem, którym On mówił do mnie.
Dziś jestem siostrą nowicjuszką. Niezamężna, bezdzietna, ze średnim wykształceniem. Nie zrealizowałam nic z tego, co tak skrzętnie niegdyś planowałam. Ale jestem szczęśliwa, bo jestem na swoim miejscu. Na miejscu, które On wybrał dla mnie. Czy może być lepsze miejsce?
Zamyślenia zaduszkowe
Mieszkam w Siennicy od dwóch miesięcy i powoli poznaję specyfikę tej małej miejscowości. Zachwyca mnie piękna okolica położona w sercu Polski, klimat panujący wśród mieszkańców pełen życzliwości i otwartości.
Są też miejsca, które budzą szczególne emocje. Przynajmniej na początku, zanim spowszednieją… jednym z takich miejsc jest krypta Braci Reformatów (na południu Polski zwanych bernardynami a od Soboru Watykańskiego II po prostu Braćmi Mniejszymi Franciszkanami). Miejsce tajemnicze i niedostępne na co dzień, jedynie w oktawie uroczystości Wszystkich Świętych. Znajduje się pod kościołem parafialnym, niegdyś klasztornym. Razem z s. Olą, rodowitą sienniczanką, poszłyśmy tam aby pomodlić się za zmarłych. Patrzyłyśmy na szczątki naszych braci, nie tylko braci w wierze ale dosłownie – Braci Franciszkanów. Oni swoje życie związali z tą ziemią, tu pracowali i tu służyli Bogu i ludziom, podobno prowadzili nawet szpital dla miejscowej ludności.
Oficjalną obecność Braci w klasztorze siennickim przerwało powstanie styczniowe a dokładniej jego konsekwencje w postaci kasaty zakonów. Wydaje się że po tych naśladowcach św. Franciszka nie pozostało nic innego tylko niszczejący budynek klasztorny i ta właśnie Krypta… Jednakże wraz ze słowami psalmu 130 De profundis:
„Z głębokości wołam do Ciebie, Panie Nachyl swe ucho na głos mojego błagania Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie, któż się ostoi? Ale Ty udzielasz przebaczenia aby Ci ze czcią służono…”
Przyszło mi na myśl, że nie tylko to pozostało po Braciach Franciszkanach! Przecież jest tyle parafii w Polsce, tyle miejscowości w diecezji Warszawsko-Praskiej, a właśnie do Siennicy zostały zaproszone i przyjechały moje siostry, Kapucynki NSJ! Mieszkają tu i pracują już ponad 27 lat… A jeśli to dzięki tym Braciom mieszkamy w tej pięknej miejscowości? Jeśli to Pan wysłuchał ich modlitwy aby znalazł się ktoś kto będzie kontynuował ich pracę i służbę w duchu franciszkańskim? Te wszystkie pytania, oraz wiele innych zadam gdy spotkam tych naszych Braci twarzą w twarz w Królestwie Niebieskim. A póki co powierzam się wstawiennictwu tych, którzy wiernie wytrwali w swoim powołaniu zakonnym aż do śmierci.
s. Ewa, kapucynka NSJ