Są takie dzieła, które choć z natchnienia Ducha Świętego to powstają niepostrzeżenie, nieplanowane, początek mają cichy i niepozorny. U zbiegu czasu i okoliczności, zaczynają istnieć, dzień po dniu nabierając formy stają się, zadziwiając swą nowością tak tego kto patrzy nań z boku jak i tego kto jest ich częścią.
Jak przychodzące na świat dzieci, często rodzą się w bólu, lecz nowe życie, które z sobą niosą szybko okazuje się być ważniejszym od cierpienia. I tak jak dzieci, nie wszystkie dzieła od początku są chcianymi i upragnionymi. Trzeba niekiedy sporo czasu żeby zrozumieć, zaakceptować i pokochać ich niespotykaną dotąd odrębność.
Ta refleksja towarzyszy mi nieprzerwanie od kilku dni, w których tak zewnętrznie jak i wewnętrznie staram się przygotować do jednego z bardzo ważnych dla nas Sióstr Kapucynek Najświętszego Serca Jezusa dni. Co roku bowiem 11 marca świętujemy powstanie naszego Zgromadzenia.
To data w dużej mierze umowna, wybrana przez nas. Nie tyle przypomina nam o momencie kiedy, w Roccalumerze na Sycylii, gdzie znajduje się nasz pierwszy dom, utworzyła się już jakaś struktura nowej wspólnoty, co raczej znaczy moment rozłamu, z którego narodził się później nasz Instytut. Najprawdopodobniej bowiem, to tego dnia s. Weronika Briguglio wraz z s. Różą D’Amico, s. Marią Marino i postulantką Sariną Marino, opuszczają klasztor Świętego Ducha w Mesynie i udają się do Roccalumery. Powodem ich decyzji o czasowym odłączeniu się od istniejącej od kilkunastu lat żeńskiej wspólnoty zakonnej, znanej dziś jako Córki Bożej Gorliwości, jest przede wszystkim pragnienie modlitwy i formacji, na które pośród intensywnego życia apostolskiego nie było tam zazwyczaj czasu.
Nie opuszczają Mesyny z zamiarem stworzenia nowego dzieła, nie uciekają od trudów, nikomu też nie chcą niczego udowadniać. Pragną jedynie „odejścia na pustynię”, przebywania na modlitwie z Panem i chcą znaleźć wreszcie czas na formację, zważywszy, że nie dane im było przeżyć nawet czasu nowicjatu.
Ich decyzja pociągnie za sobą wiele konsekwencji, stanie się powodem licznych nieporozumień, a cztery siostry nie powrócą już więcej na łono dawnej wspólnoty. Z czasem natomiast zaczną dołączać do nich tak niektóre siostry z poprzedniego Zgromadzenia jak i nowe dziewczęta. Zachwyci ich prostota i prawdziwość życia, ubóstwo środków i pokorna miłość okazywana każdemu. Pragnienie trwania przy Panu i niesienia miłości miłosiernej temu kto najbardziej jej potrzebuje połączy je, tworząc z nich nową wspólnotę.
Pragnienie modlitwy i formacji, paląca potrzeba znalezienia na nie czasu i świadomość, że bez nich nie będzie się miał
o siły aby kochać, aby nieść pomoc potrzebującym – znaczą początek mojego Instytutu! Jak bardzo wymowny to fakt! Jak bardzo otrzeźwia mnie, szczególnie w momentach gdy pośród tysiąca zajęć, planów i obowiązków, zaczynam gubić to co najistotniejsze… zaczynam zapominać o TYM, KTÓRY JEST najistotniejszy! Nie dam życia innym, jeśli sama nie będę czerpać z Tego, który jest Źródłem Życia. Nie ogrzeję nikogo, jeśli moje serce będzie zimne i skupione tylko na sobie. Nie stanę się światłem jeśli nie pozwolę rozświetlić się Temu, który jest Światłością Świata! Nie dotrę na głębiny swojej tożsamości, nie odkryję kim jestem i kim mam się stawać jako Siostra Kapucynka NSJ, jeśli nie zacznę od modlitwy i formacji.
W całej 124-letniej historii naszego Zgromadzenia. Tak jak niepozorne i mało spektakularne miało ono początki, tak i w późniejszych latach i dziesięcioleciach, nie wydarzył się u nas nigdy fenomen „wielotysięcznych powołań”. Były czasy kiedy Instytut rozwijał się, otwierałyśmy nowe domy, a rozeznając znaki czasu stawałyśmy się częścią nowych dzieł, kreatywnie szukając adekwatnych do rzeczywistości form apostolatu. Był czas kiedy, Siostry Kapucynki NSJ zdecydowały się wyjść poza obręb Włoch i otworzyły domy tak w Kolumbii, jak i w Szwajcarii, Polsce, czy Słowacji, był nawet moment kiedy zaryzykowałyśmy i wyjechałyśmy do Indii (nawet jeśli nasza obecność trwała tam zaledwie kilka miesięcy)… Były w naszej historii momenty pięknego rozwoju, jak i momenty kryzysów, trudnych doświadczeń, obumierania… Były i są. Zawsze jednak pozostawałyśmy małym Instytutem, liczącym zaledwie kilkaset członków.
Przychodzą mi tu na myśl słowa naszego Założyciela Franciszka Marii di Francia, który przypominał nam że: «w Kościele każda instytucja ma jakąś misję do wypełnienia. Wasz Instytut ma być najuboższym, najpokorniejszym narzędziem w rękach Boga». Napominał nas też abyśmy nie pragnęły ani nie szukały nigdy tego co wielkie, powtarzał nam: «Dopóki będziecie żyły w ukryciu, Pan będzie wam błogosławił i mały dom będzie się rozwijał, lecz kiedy zaczniecie pielęgnować pragnienie wynoszenia się i porównywania z innymi zgromadzeniami bogatszymi, bardziej rozprzestrzenionymi, bardziej uprzywilejowanymi, nie będziecie mogły czynić więcej dobra, ponieważ zabraknie wam Bożej pomocy».
Myślę sobie, że chyba nikt tak jak nasz Założyciel nie byłby w stanie w kilku zdaniach równocześnie nakreślić nam projektu życia i dostarczyć materiału do codziennego rachunku sumienia.
Poprzestać na tym co małe, nieznaczące, co pokorne i ubogie, nie wywyższać się ani nie porównywać, a osobistą „manię wielkości” złożyć raz na zawsze w ręce Boga. Nie szukać przywilejów, a jedynie skupić się na Panu i z Jego pomocą czynić dobro. Takich nas pragnął, tak wyobrażał sobie nas Franciszek Maria. I rzeczywiście historia naszego Zgromadzenia pokazuje, że ilekroć szłyśmy tą drogą, Pan Bóg niesamowicie nam błogosławił… i ilekroć i dziś wybieramy tę niepozorną ścieżkę błogosławi nam! On nigdy nas nie zostawił, na przestrzeni lat prowadził nas i brał w obronę. I czyni to także dzisiaj.
W dzień 124 urodzin naszego Instytutu życzę więc tak sobie jak i Wam wszystkim moim Siostrom, wiary w to, że jesteśmy wybrane, ukochane i upragnione przez Boga. Wiary i zgody na to, że możemy być i pozostać małym, niepozornym dziełem w rękach Pana… i że to wystarczy, że takimi nami chce się posługiwać! Życzę nam uwagi i otwartości, abyśmy nie przegapiły nigdy momentu, kiedy jesteśmy zapraszane do czegoś nowego i życzę nam odwagi abyśmy potrafiły być obecnymi tam gdzie On nas chce mieć. I na koniec życzę nam jeszcze odkrycia na nowo pragnienia, które nosiły w swych sercach nasze pierwsze Siostry, pragnienia modlitwy i formacji, pragnienia życia ukrytego i skupionego. Bo przecież jak mawiał nasz Założyciel: «widzi was i słyszy Bóg» i niech to nam wystarczy.
s. Maria Mazek