Co oznacza pójście za Jezusem? Pytanie wydaje się proste: ci, którzy idą za Jezusem, głoszą Jego Ewangelię, dzielą się miłością z innymi, są dobrzy, pokazują drogę, są światłem — tacy ewangelizatorzy, działacze. O, to ci, którzy idą za Jezusem!
A czy za Jezusem mogą iść ci, którzy tego nie robią? Wydaje mi się, że o takich właśnie czytam w dzisiejszym Słowie: „Szli za Nim dwaj niewidomi”. Czyli jednak można iść za Jezusem i nie widzieć? Nie widzieć Jego obecności, miłości, troski? Nie widzieć piękna świata, drugiego człowieka?
Czyli wśród ludzi idących za Jezusem — w tej ekipie kroczących za Nim — jest miejsce dla takich „ślepców”?
To pierwsza dobra wiadomość z tej Ewangelii: aby iść za Jezusem, nie trzeba spełniać żadnych kryteriów. A już na pewno nie naszych, ludzkich. Można być ślepym, kulawym, chorym, słabym, niedomagającym… i iść.
Jak to piszę, to wydaje mi się proste i logiczne, ale gdy rozejrzę się wokół siebie, okazuje się, że wcale takie nie jest. Sama mam wymagania co do tego, jacy ludzie powinni iść za Jezusem, jacy powinni być w Kościele. Co powinni robić, a czego nie.
Mało tego — do samej siebie mam takie wymagania. Bo jeżeli jestem ślepa, to nie ma dla mnie miejsca pośród tych, którzy widzą. To kłamstwo, z którego dziś odziera mnie to Słowo. Jezus pozwolił niewidomym iść za sobą mimo braku wzroku, mimo zamkniętych oczu. Nie uzdrowił ich najpierw i dopiero pozwolił im iść.
Ale to nie było tylko pójście za Jezusem. Czytamy dalej, że „głośno wołali: Ulituj się nad nami, Synu Dawida!”. Ci dwaj niewidomi szli, modląc się i prosząc o zmiłowanie. Czyli — bardziej po mojemu — mówili: „Potrzebuję Cię, Panie. Potrzebuję Cię, Królu Mesjaszu. Zatrzymaj się nade mną, pochyl się nad moją słabością”. Myślę sobie, że oni modlili się tak, bo spotkali się z prawdą o sobie na tak głębokim poziomie, że wiedzieli, iż sami z tej ślepoty nie wyjdą.
Ale żeby prosić o uzdrowienie, trzeba spotkać się ze swoją słabością właśnie na tym głębokim poziomie. Dopiero wtedy potrafię szczerze wołać, prosić, krzyczeć: „Ulituj się!”. Bo bez dotknięcia prawdy wołanie może być tylko pustym krzykiem — odhaczoną modlitwą, zaliczoną praktyką.
Kolejne miejsce, które mnie zatrzymuje w tym Słowie, to dom. Dla mnie dom jest miejscem spotkania z Chrystusem — intymną przestrzenią przebywania z Nim. Jezus wpuścił do domu dwóch niewidomych. Spotkał się tam z nimi. Dla mnie to serce, centrum tego fragmentu: tu następuje dialog, uzdrowienie, dotyk. To miejsce, za którym tęsknię. Do którego chciałabym, żeby doprowadzała mnie każda modlitwa — miejsce spotkania pomimo i pośród moich słabości. W atmosferze przyjęcia, delikatności, czułości i otwartości.
„Wierzycie, że mogę to uczynić?” To pytanie przeszywa mnie na wskroś. Bo w pierwszym odruchu: „tak, oczywiście, że wierzę!”. Ale gdy czytam dalej: „według wiary waszej niech się wam stanie”, to spotykam się z prawdą… że no nie zawsze wierzę. Mimo tylu modlitw, próśb, czasu w kaplicy — nadal są przestrzenie zamknięte. Nadal moje oczy są zamknięte. Chyba mogę powiedzieć, że widzę na tyle, na ile wierzę. Raz więcej, raz mniej.
Ale tu też widzę dobrą wiadomość: wiara to łaska, to dar. Więc postanawiam brać przykład z tych dwóch niewidomych i prosić nadal: „Jezu, Synu Dawida, ulituj się nade mną. Otwieraj moje oczy i moje serce: na Twoją obecność, na drugiego człowieka, na piękno, które mnie otacza”. Ośmielę się tu prosić również Ciebie, Drogi Czytelniku, o modlitwę. W końcu — to nie przypadek, że tych niewidomych było dwóch. Wspierali się nawzajem. I myślę, że takiego wspierania potrzebujemy też w Kościele, w naszych domach, rodzinach, wspólnotach.
No i ostatnie zdanie: „Jezus surowo im przykazał: Uważajcie, niech nikt się o tym nie dowie. Oni jednak, skoro wyszli, roznieśli wieść po całej tamtejszej okolicy”. Całkiem niedawno miałam rozmowę o tym, że nie zawsze rozumiemy Słowo. O co w nim chodzi dziś? Co mi mówi? Często szukamy szybkich wyjaśnień… A czasem może po prostu chodzi o to, żeby pochodzić z tym Słowem.
Więc ja z tym ostatnim zdaniem jeszcze muszę pochodzić. Bo nie wiem, ale wiem, że odpowiedzi przychodzą w odpowiednim czasie.
s. Monika Maria Gołaś
(Mt 9,27-31)
Gdy Jezus przechodził, szli za Nim dwaj niewidomi, którzy głośno wołali: „Ulituj się nad nami, Synu Dawida”. Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: „Wierzycie, że mogę to uczynić”? Oni odpowiedzieli Mu: „Tak, Panie”. Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: „Według wiary waszej niech się wam stanie”. I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: „Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie”. Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy.