Siostry Kapucynki

Najświętszego Serca Jezusa

Słowo i Serce #2

sie 6, 2020 | Rozważania

(Mt 16, 24-28)

24 Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. 25 Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.26 Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? 27 Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi , i wtedy odda każdemu według jego postępowania. 28 Zaprawdę, powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim». 

 

Słowo i Serce Taki tytuł będą miały rozważania, które w każdy pierwszy piątek miesiąca znajdą się na naszej stronie. Dlaczego? Ponieważ ich treść jest zaczerpnięta z tego jednego Źródła, które swój początek ma w Słowie Bożym, będącym zarazem możliwością usłyszenia rytmu Serca Jezusa. Celowo mówię w tym miejscu o możliwości, ponieważ z własnego doświadczenia wiem, że wsłuchanie się w brzmienie Serca Jezusa nie jest oczywiste. Wymaga to przede wszystkim Jego działania, ale też otwartości z naszej strony, rezygnacji ze słuchania tak wielu innych dźwięków, które na swej scenie gra nam świat.

Na początku tej perykopy pojawia się imię Jezus. To bardzo ważne by usłyszeć, że to On dziś do mnie  mówi. To kluczowe. Od tego należy zacząć bycie z dzisiejszym Słowem. Tak, bycie. Tekst się czyta. Jest się z osobą. Słowo stało się ciałem, osobą. Módl się dziś imieniem Jezus, módl się tym imieniem należącym do konkretnej Osoby. On ma oczy, usta, dłonie, palce, nogi. On ma ciało, podobne do Twojego. On mówi i słucha. „Jezus rzekł do swoich uczniów” (Mt 16,24). Dziś jak kiedyś do uczniów wypowiada słowo do mnie i do Ciebie. W tym miejscu zachęcam Cię byś nazwał to, kim Jezus jest dla Ciebie. Zastanów się, na ile jest Ci bliski, a na ile daleki. Proś o wolność dla siebie. Nie próbuj myśleć o Jezusie tak, jak powinieneś o Nim pomyśleć. Powinieneś według tego, co jest Ci znane z przekazu innych, rodziców, katechezy, niedzielnych kazań. To może zaskoczyć, ale może jeszcze nie poznałeś Jezusa? A może nie chcesz Go znać takim, jakim przedstawili Ci Go inni? To najlepszy moment, by to w sobie uznać. Powiedzieć: „Nie znam Cię Jezu. Boje się, że to kim jesteś nie sprosta moim wyobrażeniom Boga i Zbawiciela”. Taka modlitwa – jak wierzę – wzruszy Serce Boga, ale też otworzy na doświadczenie Jego obecności. Módlmy się dziś prawdą o sobie w relacji do Jezusa.

Warto przyjrzeć się momentowi, w którym Nauczyciel z Nazaretu zwraca się do swoich uczniów. W Ewangelii według Mateusza jest to szesnasty rozdział, u Marka ósmy, Łukasz opisze tę scenę w rozdziale dziewiątym. To dla nas informacja o tym, że uczniowie idą za Mistrzem już od jakiegoś czasu. To nie jest ich pierwsze spotkanie. Można powiedzieć, że już się znają. Ale czy na pewno? Przed wezwaniem Jezusa do pójścia za Nim: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 14) po raz pierwszy mówił uczniom o swojej śmierci i zmartwychwstaniu. Potem o potrzebie brania przez nich krzyża. Skąd u Niego taka pedagogia, czyżby Jezus zatajał coś przed nimi i nami? Dlaczego nie powiedział im wszystkiego od razu? Widzę w tym Jego troskę o rozwój uczniów i rozwój relacji z Nim. Jest jak matka, która karmi swoje dziecko, dba by czas i ilość pokarmu były właściwe. W znany Mu sposób dawkuje prawdę o sobie, nie zatajając jej przy tym. Oni odkrywają w Jezusie Mesjasza (Mt 16, 16), ale nie wiedzą jeszcze, jakim Mesjaszem jest. Uczniowie podobnie jak my dzisiaj, szkicują Jezusa na swój obraz i podobieństwo, malują go swoimi wyobrażeniami. Próbują dopasować Go do rytmu, w którym biją ich ambicje i nieukierunkowane pragnienia. Skąd o tym wiemy? Bo już w osiemnastym rozdziale uczniowie będą się spierać o to, kto z nich jest większy (Mt 18, 1-5).

To, o czym mówi Jezus jest novum dla uczniów. Temat naśladowania Go, zaczyna od rzeczywistości straty. Jasno zaznacza, że iść za Nim znaczy również tracić swoje życie: „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16, 25).

Pamiętam jak kilka dni przed moim wstąpieniem do zgromadzenia zadzwoniła do mnie, pewna ważna dla mnie Benedyktynka, siostra zakonna z dwudziestopięcioletnim stażem życia konsekrowanego. Powiedziała mi wtedy słowa: „Decydujesz się na drogę, która ma w sobie wiele piękna, ale doświadczysz krzyża. Życie, które wybierasz będzie pełne trudności, zniechęceń i wyborów”. Przytaczając jej słowa, pamiętam, że zachwyciła mnie jej szczerość. Teraz wiem, że nauczyła się jej od Jezusa. Ona nie podtrzymywała mojego powołania mrzonkami o życiu prostym, spokojnym i wygodnym. W tym momencie przypomina mi się też pewien dominikanin, który wiedząc o moich zamiarach wstąpienia do Sióstr Kapucynek NSJ powiedział: „Nie nadajesz się”. Patrząc na jego dumne spojrzenie nic mu wtedy nie odpowiedziałam. Gdzieś w sobie widziałam, że tak po ludzku ma rację. Nie nadawałam się. Moja historia, zranienia, uparty charakter, nieumiejętność usiedzenia na jednym miejscu, chęć poznawania świata, zamiłowanie do sportu, marzenia o tworzeniu sztuki i dalekich podróżach. Gdy spotkaliśmy się po latach wyjawił, że mnie po prostu sprawdzał. Potrzebowałam jego słów i spojrzenia, potrzebowałam słów siostry Estery, one przypominały, że moja decyzja wiąże się najpierw z traceniem, perspektywa zysku na tej drodze to dobra, które dopiero z czasem staną się prawdziwie moimi. Myślę, że podobnie jest z powołaniem do małżeństwa. Każdy życiowy wybór wiąże się zarazem z zyskiem i stratą, odkrywaniem w sobie potencjału do bycia darem, by potem konsekwentnie siebie mądrze rozdać. Obdarować innych i świat sobą, naśladując Jezusa (Mt 16, 24).

Tracenie życia (Mt 16, 24-25) jest najpierw posiadaniem go. Tylko wtedy, kiedy prawdziwie siebie odnaleźliśmy, możemy siebie dać Jezusowi i innym. Chodzi o poznawanie siebie Jego oczami, o zdobywanie siebie Jego rękami. To musi dokonywać się w relacji otwartości i zrozumienia nie tylko przed Jezusem w kościele i kaplicy, ale również przed Nim wśród ludzi i z nimi.

„Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mt 16, 26). W tym miejscu Jezus odsłania przed nami wartość, która jest rzeczywistością niewidzialną. Dusza. Okazuje się, że ją też możemy stracić. Niepotrzebne dobra, za którymi dążymy zasłaniają nam prawdziwy cel życia. Kilka dni temu będąc gościem mojej przyjaciółki na półce w jej pokoju zobaczyłam książkę pt. Masz wszystko czego potrzebujesz, której treść dotyka zagadnień współczesnego konsumpcjonizmu, nieumiarkowanej potrzeby posiadania. Nie wiem, na ile ta lektura jest wartościowa. Ale jej tytuł wpisuje się – w moim odczuciu – w dwudziesty szósty werset, w którym Jezus przewartościowuje dobra (nie tylko dobra materialne, ale też to, czym karmimy nasze umysły, zmysły i pragnienia), których zdobywanie może nas dalece oddalić od siebie samych, zdezintegrować, przez co możemy stracić w sobie kontakt z tym, co jest w  nas zaczątkiem wieczności – z duszą. Odkryć jej wartość i pochodzenie, to mieć wszystko, czego potrzebuję.

Wróćmy jeszcze raz do tego, że Swoje słowa Jezus kieruje do uczniów. Oni na niego patrzą, słuchają i być może nie rozumieją. Zaparcie się siebie, branie krzyża, tracenie życia i wartość duszy to tematy trudne. Nie da się ich uchwycić w jednym momencie. Ale teraz wydarzy się w tej Ewangelii coś, co jeszcze bardziej zmusi uczniów i nas do większej uważności. W czterech Ewangeliach Jezus używa słowa „albowiem” lub „zaprawdę” wtedy, gdy chce powiedzieć o czymś szczególnie istotnym, zaznaczyć jakąś prawdę, której nie można pominąć. Tak więc słyszymy: „Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi , i wtedy odda każdemu według jego postępowania” (Mt 16, 27). Chrystus mówi o swoim przyjściu, ale skupia się na opisywaniu tego wydarzenia. Podkreśla raczej Tego, który przyjdzie i Jego tożsamość: Syna Człowieczego przychodzącego w chwale Ojca. To już siódmy raz, jak udało mi się policzyć, kiedy w Ewangelii według Mateusza Jezus nazywa siebie Synem Człowieczym. Potem w kolejnych rozdziałach użyje tego sformułowania kolejne siedem razy. Wydaje się więc, że jesteśmy w centralnym miejscu Ewangelii napisanej przez Matusza. Centralnym miejscu, kiedy tożsamość Jezusa jako Syna Bożego coraz bardziej wypisuje  się w sercach uczniów. Nad tym pochylaliśmy się na początku tego rozważania, zadając sobie pytanie: „Kim jest dla mnie Jezus?” Pytaliśmy się Go o Jego tożsamość. Teraz On nam opowiada o Sobie. Przyjdzie w chwale Swojego Ojca, razem z aniołami Swoimi. Zdradza nam przez to, że jest umiłowanym Synem Ojca, który wszystko otrzymał od Niego i wszystko z Nim dzieli, chwałę i aniołów. Jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym Człowiekiem, dlatego ma moc oddać każdemu według jego czynów. Jezus nie straszy nas końcem świata, ale daje możliwość, by ostateczny czas spotkania z Nim był zyskiem wieczności. Pan Jezus mówi, że będzie nam wtedy „oddawał”, tak jakby był nam coś dłużny. Intuicja podpowiada mi jednak, że Jezus zapewnia nas o Swojej pamięci wobec naszych czynów,  pamięta o tym,  co Mu oddaliśmy na różne sposoby, pamięta też o tym, co zostaje w naszych rękach, co niesłusznie uznaliśmy za swoje. Możemy być pewni, że każdy dobry gest wobec Niego i bliźniego zostanie nam wynagrodzony, a nagrodą będzie On sam. Udział w relacji jaką ma z Ojcem i Duchem Świętym.

Chiara Corbella, żona i matka, kandydatka na ołtarze powiedziała: „Siamo nati e non moriremo mai piu”. A więc: „Rodzimy się i nie umieramy nigdy”. Mam wrażenie, że swoją myśl Chiara między innymi zaczerpnęła właśnie z tej Ewangelii: „Zaprawdę, powiadam wam: „Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim” (Mt 16, 28). Śmierć ciała nie jest rzeczywistością końca. Końcem jest utrata wieczności. Relacji z Jezusem. Dlatego jeśli już teraz wysilę się, by stawać się jej częścią, nie umrę nigdy.

Ta perykopa stoi w opozycji wobec dzisiejszego świata, który mówi jedz, pij i używaj. Jest niejako alternatywnym brzmieniem, co do dźwięków, jakie nam proponuje kultura chwili. Można więc powiedzieć, że w Słowo i Serce Jezusa prócz pięknej muzyki klasycznej jest też pełno alternatywnych brzmień, zupełnie nowych linii melodycznych, dźwięków pełnych przestrzeni i głębi. Treści która jak krzyż – ma swoją szerokość i długość. Życzę byś wziął ją ze sobą (Mt 16,24) i wsłuchiwał się w jej dźwięczną i przestrzenną strukturę w tym, co dziś jest Twoją codziennością.

s. Daria Boczkowska

 

Skrzynka intencji