(Mt 18, 1-5.10)
,,W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: «Kto właściwie jest największy w
królestwie niebieskim?» 2 On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: 3 «Zaprawdę,
powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa
niebieskiego. 4 Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. 5
I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. 10 Strzeżcie się, żebyście nie
gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się
zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.”
Zacznijmy od osadzenia fragmentu w Ewangelii napisanej przez Mateusza. To już osiemnasty
rozdział. Doświadczenie uczniów na drodze z Jezusem jest bogate. Nauka tłumów, głoszenie
królestwa Bożego w przypowieściach, odpowiedzi Jezusa na zarzuty faryzeuszy i uczonych w
Piśmie, uzdrowienia, dwukrotne rozmnożenie chleba, dwukrotna zapowiedź męki. Trójka z tych
uczniów widziała chwalebne przemienienie Jezusa. Do tego codzienność. A raczej, przede
wszystkim codzienność! Wspólne przemierzanie Galilei, możemy się domyślać, ze noclegi,
posiłki i wiele innych rzeczy dotyczących organizacji pielgrzymiego życia było też miejscem,
gdzie uczniowie uczyli się Chrystusa. Gdzie dotykali i widzieli tajemnicę Boga Człowieka.
Jestem pewna, że czuli się z Nim nieprawdopodobnie dobrze. Nie był dla nich guru, który
zachowywał bezpieczny dystans, lub panem, przed którym należało czynić́ pokłony. Jezus uczył
uczniów, że ich relacja może się opierać tylko na wzajemnej miłości i zaufaniu, na wzór
Jego relacji z Ojcem.
Dlaczego napisałam: jestem pewna, że uczniowie czuli się nieprawdopodobnie dobrze z
Jezusem? Słyszę to w słowie: „W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: «Kto
właściwie jest największy w królestwie niebieskim?»” (Mt 18, 1). Uczniowie zbliżają̨ się do
Jezusa, chcą Mu zadać pytanie jako Temu, któremu ufają. Można pomyśleć, że pytanie samo w
sobie nie jest trafne, ale czy na pewno? Może mają przeczucie, że przygoda z Mistrzem z
Nazaretu w jakiś sposób dobiega końca? Czas jak wskazuje słowo również̇ nie jest przypadkowy,
co podkreśla stwierdzenie: „w tym czasie”. Jesteśmy w rozdziale osiemnastym, Biblia
Tysiąclecia tytułuje dziewiętnasty rozdział: „Ostatnia podróż do Jerozolimy”. A więc nauka,
którą Jezus głosi uczniom przed ową ostatnią podróżą do Jerozolimy musi być niesłychanie
ważna! Napięcie w relacji uczniów z Mistrzem rośnie: Pytanie „A wy za kogo Mnie uważacie?”
(Mt 16, 15), pierwsza zapowiedź męki (Mt 16, 21), warunki naśladowania Jezusa (Mt 16, 24-28)
i zaraz znów kolejna mowa o męce Syna Człowieczego (Mt 17, 22-23). Uczniowie chcą więc
wziąć coć dla siebie, coś dla siebie ugrać. W każdym z nas mieszka fałszywa potrzeba zdobycia
prestiżu. Jednak dziś ich pytanie słyszę inaczej, jako próbę większego poznania tajemnic
królestwa Bożego przez zbliżenie się do Serca Jezusa. Mimo tego, że pytanie odsłania słabość
uczniów jest ważne. Nie należy go bagatelizować. Najważniejsze jednak jest to, że źródło
odpowiedzi na nurtujący ich temat uczniowie znajdują w Jezusie. Rozpoznają w nim Syna
Bożego (Mt 16, 16), choć ta prawda musi w nich pracować z całą siłą! Chcą być podobni do
Niego. Wielkość, którą poznali na świecie nie ma nic wspólnego z wielkością Ojca, o której
opowiada im Jezus. Nie ma nic wspólnego z przykładem Jego życia. Uczniowie pragną mieć
udział w wielkości Syna Bożego. Nie zważając na intencje uczniów i ich nieuporządkowane
pragnienia pytanie, które zadali Mistrzowi ostatecznie zbliża ich do Niego. Zbliża do źródła
relacji Syna z Ojcem. Warto więc zadawać Jezusowi pytania, nawet jeśli w pierwszej chwili
brzmią niedojrzale.
Jezus nie zostawia uczniów bez odpowiedzi. Jednak tym razem przemówił do nich nieco w inny
sposób. Spróbujmy wyobrazić sobie tą scenę: „On przywołał dziecko, postawił je przed nimi”
(Mt 18, 2) Jezus przywołuje dziecko – to pierwszy moment nad, którym warto się zatrzymać.
Woła po imieniu? Możemy sobie wyobrazić twarze uczniów, gdy Jezus stawia przed nimi
dziecko. A potem mówi: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak
dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest
największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie
przyjmuje.” (Mt 18, 3-5).
To co słyszą uczniowie jest dla nich tak niezrozumiałe jak nauka o krzyżu. Skąd o tym wiemy?
W czternastym rozdziale Ewangelii przeczytamy, że podczas pierwszego rozmnożenia Jezusa
słuchało „pięć tysięcy mężczyzn nie licząc kobiet i dzieci”(Mt 14, 21). Oznacza to, że dzieci nie
miały zbyt dużego znaczenia w kulturze Izraela. Nie liczono ich w zgromadzeniach. A teraz
jedno z nich stoi przed uczniami jako wzór. To, co dla świata jest kruche i słabe, co nie znaczy
nic, w oczach Jezusa zostaje wywyższone do chwały królestwa niebieskiego! Jezus wskazując
na to kruche dziecko zapewnia uczniów o konieczności przemiany. Ale jakiej przemiany? To
niesamowicie ważne by dobrze odczytać odpowiedź, której Jezus udziela uczniom. Wielu
teologów napisało już niejedno na temat dzieciństwa Bożego. Dlatego nie wiem czy w tym
temacie da się jeszcze coś dodać. W Kościele został on słusznie pogłębiony przez liczne teksty,
czy przykład świętych. W tym miejscu odsyłam do artykułu ks. Krzysztofa Grzywocza:
„Dzieciństwo Jezusa objawieniem Ojcostwa. Refleksje na podstawie twórczości H.U. v.
Balthasara”. Życie Duchowe 3 (1998) 5, s. 47-58. Ewangelia jednak musi przemówić do serca!
Na nic zgłębianie wiedzy jeśli serce nie potrafi się z nią skontaktować. Ewangelia obejmuje serce
człowieka tak czule jak matka obejmuje swoje dziecko. Spójrzmy więc jeszcze raz na to dziecko,
które postawił przed nami Jezus. Czy ono kogoś ci przypomina? Czy nie jest podobne do ciebie?
Tobą samym masz się stać. Przestać udawać kogoś kim nigdy nie byłeś, przestać dążyć do
stania się kimś kim nigdy nie będziesz. To jest prawdziwe uniżenie. Schylić się tak nisko by
podnieść z otchłani ciemności dziecko, o którym już dawno zapomniałeś, którego w sobie z
różnych powodów nigdy nie przyjąłeś. Przyjąć prawdziwego siebie. Nie chodzi tu o infantylizm,
o stawanie się dziecinnym. Mowa tu o potrzebie świadomości bycia dzieckiem, które ma Ojca.
Kilka lat temu spotkałam się z dwójką moich przyjaciół. Nasza rozmowa zeszła właśnie na temat
dzieciństwa. Pamiętam, że jedno z nas powiedziało wtedy: Wiecie dlaczego mamy być jak dzieci?
Bo dziecko ma ojca – to znaczy wie skąd pochodzi, nie jest sierotą, opiera swoją tożsamość na tej
figurze. To prawdziwie daje siłę by żyć. To najważniejsza informacja, jaką Jezus chce nam
przekazać stawiając przed nami dziecko i wskazując na to, że mamy stać się jak ono. On
mówi: Ja JESTEM tym dzieckiem. To kim jestem opiera się na relacji z moim Ojcem, który
jest w niebie. On jest też twoim Ojcem. A więc nawet jeśli nasza osobista historia jest bardzo
poraniona, dziś w postaci dziecka, które Jezus postawił przed uczniami możemy zobaczyć cały
zbolały świat, dręczony przez wojny, różne ustroje polityczne, rozmaite choroby, głód. Jezus
przygarnia go do siebie. Możemy zobaczyć swoje rany i kruchość. Jezus przywołuje je do
swojego Serca, woła po imieniu. Chodzi tylko o to, by do Niego przyjść, by zaufać, że on chce
dla mnie dobrze i pozwolić Mu mówić o Ojcu.
Dziś w pierwszy piątek miesiąca obchodzimy wspomnienie Aniołów Stróżów. Kościół wybrał
ten fragment, na ten dzień nie bez powodów. Nie mam na celu szukać na siłę powiązania
nabożeństw pierwszopiątkowych z naszymi niebieskimi towarzyszami. Ostatnio jednak, gdy
byłam w katedrze messyńskiej zatrzymała mnie mozaika stworzona na wzór bizantyjski
przedstawiająca Maryję z Dzieciątkiem Jezus tzw. Hodegetria. Po Jej lewej i prawej stronie stali
aniołowie, których spojrzenia wyraźnie utkwione były w Jezusie. Podczas tej wizyty w katedrze
uświadomiłam sobie bardziej, co znaczy „Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14,9). Byłam
też w trakcie rozważania dzisiejszej perykopy, w której słyszymy: „Strzeżcie się, żebyście nie
gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się
zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18, 10). Na mozaice wpatrują się w
oblicze Syna. Jezus i Bóg Ojciec są jedno! Wtedy jasno wybrzmiało we mnie, że perykopa w
pierwszej kolejności nie opowiada nam o aniołach stróżach, o ich roli, o tym kim są dla nas.
Dzisiejsze słowo opowiada o miłości, jaką przez swojego Syna umiłował nas Ojciec. O więzi,
w której się zaczęliśmy i dzięki której zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście
nimi jesteśmy (1 J 3, 1). Moje przemyślenia dosięgły wszech materii, źródła, z którego
czerpiemy co dnia – Serca Jezusa. Skoro w obliczu Syna widzi się oblicze Ojca. To równie
dobrze można powiedzieć, że w Sercu Jezusa słyszy się rytm serca Boga Ojca! W spotkaniu ze
Słowem i bizantyjską mozaiką „usłyszałam” jak w Jego ojcowskiej piersi bije Serce kochające.
Bóg Ojciec, w którego oblicze wpatrują się nasi aniołowie stróżowie nie jest daleko w niebie,
poza naszym zasięgiem. Jest bardzo blisko, a to dlatego, że królestwo niebieskie zaczyna się w
nas. Tak, niebo może zacząć się już dziś we mnie i w Tobie.
Serce Jezusa jedno z Sercem Ojca – zmiłuj się nad nami!
s. Daria Boczkowska